15 października, 2012 roku w staromiejskim Klubie Księgarza na Rynku Starego Miasta w Warszawie odbyła się promocja IV tomu książki „Dzieci Holocaustu mówią”. Obowiązki gospodarza klubu pełnił jak zwykle Jan Rodzeń. Piszę jak zwykle, gdyż nie była to pierwsza prezentacja książki spod znaku Stowarzyszenia „Dzieci Holocaustu” w Polsce. To już trzecia nasza prezentacja. Najpierw był „Czarny rok, czarne lata” (wydany w 1996 r.) Potężny tom – plon akcji prowadzonej z inicjatywy naszego Stowarzyszenia i tygodnika „Polityka”.
„Polityce” zawdzięczaliśmy szeroki zasięg naszej akcji. Zaapelowaliśmy o przysyłanie wspomnień wojennych pod roboczym tytułem :”Scena, której nie mogę zapomnieć”. Wpłynęło dwieście kilkadziesiąt prac, najwięcej z Polski. Na spotkaniu fragmenty wspomnień czytała Zofia Rysiówna. Głos zabrali autorzy.
Znaleźliśmy się znowu na Starym Mieście, by zaprezentować tom trzeci naszego cyklu: „Dzieci Holocaustu mówią”. Zebranych wprowadziła w temat znana reporterka, Teresa Torańska. Fragmenty wspomnień czytała Krystyna Czubówna. Obecni na sali autorzy mówili głównie o tym, co się w ich tekstach nie pomieściło. Była to dla wielu niebanalna autopromocja. Pamiętamy ją, choć minęły już cztery lata.
W październiku 2012 roku znów zapełniliśmy salę przytulnego Klubu Księgarza. Mistrzem ceremonii był dramaturg i krytyk literacki Remigiusz Grzela, a fragmenty wspomnień czytała Joanna Sobolewska-Pyz.
Była też dr Joanna Gwiazdecka, Prezes Fundacji Róży Luksemburg, która wspiera nasze spotkania autorskie. Nasz wierny mecenas.
Powiem najpierw o autorach IV tomu, którzy nie dotarli na promocję. Nie było z nami Zbyszka Grabowskiego. Schody, prowadzące do Klubu Księgarza okazały się dla niego barierą nie do pokonania. Więc niech głos zabierze on sam – czyli jego wspomnienie spoza staromiejskiej sali. Przypomnę je pokrótce. Zbyszek rwał się do walki z Niemcami. Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, nie mógł usiedzieć w bezpiecznym schronieniu. Ale był Żydem i wyglądał jak Żyd. Niebezpieczeństwo czaiło się ze wszystkich stron. Zgłosił się do Armii Krajowej. Zdarzyło się, że sierżant z opaską AK wystrzelił ku niemu kulę z okrzykiem: „Ty Żydzie, Niemcy cię nie wykończyli, ale ja cię wykończę”. Kula chybiła.
Żałowałam, że nie było z nami w klubie Zosi Radzikowskiej. Podróż z Krakowa do Warszawy nie jest dla niej łatwa. Myślałam, że pokona ten trud – nie mogła. W swoim wojennym dziecięcym życiu potrafiła niemało. Ona jedna z nas wcześnie przeżyła fascynację judaizmem. Z zapałem uczęszczała do szkoły Tarbutu w Krakowie, ale do Izraela, się nie przeniosła, bo mocno wrosła w polskie problemy. Ilekroć otwierały się lub uchylały drzwi do Izraela, to co się działo w Polsce nie pozwalało jej wracać do ojczyzny praojców. Tak miało pozostać już na zawsze. Dzieliła uczucia między Polskę i Izrael wbrew słynnej opinii Władysława Gomułki, że nie można mieć dwóch ojczyzn.
Danusia Lis (z domu Schmerler) miała i ma dwie ojczyzny. Latem mieszka w Polsce, na zimę wyrusza do Izraela. Dlatego nie mogła być z nami na promocji IV tomu. I do wiosny pozostanie w Izraelu. Gdyby była Polsce, mogłaby opowiedzieć nam o Żydzie, który udawał Niemca i miał ją za niemałe pieniądze przewieźć ze Lwowa do Warszawy i przekazać do warszawskiego getta. On jednak ją okradł i wykorzystał. Nie mogła też opowiedzieć o niespodziewanym ratunku.
To się zdarzyło w Parku Stryjskim we Lwowie. Nieznajomy, młody chłopak sprzedawał rurki z kremem. Zainteresował się samotną dziewczyną z parku. Wreszcie – ocalił ją i poślubił.
Na Starym Mieście w Klubie Księgarza więcej autorów wspomnień było nieobecnych, usprawiedliwionych. Lekarka Ania Goldman, częstochowianka, nie mogła swoich pacjentów pozostawić bez opieki. Zabrakło jej 15 października w Warszawie. I nie mogła nam przypomnieć miesięcy i lat, spędzonych w ukryciu, gdy dobrze wiedziała, że musi być grzeczną dziewczynką.
Ze względu na stan zdrowia nie mógł opuścić Wrocławia Józef Lipman. Przybysz z dawnych Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej, w czas Holocaustu ukryty na strychu ptakom zazdrościł wolności. Widział w swojej samotni narodziny myszki, obserwował pracę pająka i śledził kres życia owadów. Dojrzewał w nim poeta – został naukowcem – chemikiem z duszą poety.
Gdyby przybyli wszyscy autorzy IV tomu, promocja musiałaby trwać do późnych godzin nocnych. 15 października 2012 roku najważniejsi stali się ci, którzy dotarli na staromiejski rynek w Warszawie.
Z Łodzi przyjechała Ewa Tomczyńska, z Gdańska Krystyna , z Bytomia – Seweryn.
Z Sewerynem spotykam się od lat na seansach psychoterapeutycznych naszego Stowarzyszenia. W grupie dzieci Holocaustu, na psychoterapii, usłyszałam po raz pierwszy historię jego ocalenia. Seweryn przedwojenny warszawiak, znalazł się wraz z rodzicami w okolicach Lwowa w roku 1939. Tam dopadła go niemiecka okupacja w roku 1941. W Warszawie, na Starówce, Seweryn opowiada spokojnie, rzeczowo. W ciszy wieczornej i ciemności jesiennego wieczoru zdaje nam się, że widzimy jego matkę i słyszymy. Oboje znaleźli się w kolumnie prowadzonej ku śmierci. Matka mówi: – Uciekaj! Czemu nie uciekasz?! Uciekaj! – powtarza. Seweryn stoi na brzegu kolumny. Aż nagle chłopska furmanka nadjeżdża powoli z kierunku przeciwnego do kierunku marszu kolumny. Seweryn ostrożnie wychodzi z szeregu. Zbliża się do konia. I koń jest mu posłuszny. Nikt nie zauważa „manewru chłopca”, a jeżeli nawet widzi, zachowuje to dla siebie. Potem chłopiec się ukrywa, pozbawiony rodziców, ciągle zagrożony. Wreszcie wkraczają wojska sowieckie. Ale nie ma happy end’u.
Trudno mi zgodzić się z filozofią życiową Seweryna. Głosi on uparcie: „Pamiętaj, zdradzają tylko przyjaciele. Najlepszym twoim przyjacielem jest ten, kto najmniej o tobie wie!”.
Krystyna z mężem i córką przyjechała na promocję książki z Gdańska. Jej mąż uczestniczył w staraniach Krysi o nawiązanie kontaktu z krewnymi, żyjącymi gdzieś w dalekim świecie. W latach osiemdziesiątych XX wieku, właśnie on wymyślił sposób, by zdobyć paszporty turystyczne dla całej rodziny na wyjazd do Izraela. Dotarł do generała Kiszczaka. Mogła cała rodzina Krysi poznać jej stryja w Izraelu i dawnych mieszkańców rodzinnego Różyszcza, których przedwojenna emigracja uchroniła przed Zagładą. Dowiedziała się, że jest jedyną osobą, ocaloną z kresowego miasteczka. Remigiusz Grzela był zafascynowany jej losami. Pasją dziewczyny, a potem młodej kobiety, nieustającej w poszukiwaniach rodzinnych korzeni i prawdy o swoim pochodzeniu. Rodzice (przybrani) dostali niespodziewany prezent, żydowskie dziecko wrzucono im do ogrodu. Nie mieli własnych dzieci, więc nie chcieli go utracić. Nie dopuścili , by do Krysi dotarli wysłannicy dziadka ani ktokolwiek inny z żydowskiej rodziny. Stosunek Krysi do przybranych rodziców był niejednoznaczny. Ich stosunek do niej też nie zawsze był taki sam. Przypominam: opuścili strony rodzinne, gdzie sąsiedzi wiedzieli dobrze, że chowają nie swoje dziecko. Kiedyś usłyszała: „Ty nie jesteś „nasza”, ale my wszyscy cię kochamy”. Nie chcieli jej stracić, więc kiedy poszukiwania żydowskiego dziecka prowadziły do nich, mylili tropy; zmieniali miejsca zamieszkania. Krysia jednak nie ustawała w poszukiwaniach. Najpierw dobrze jej służyła intuicja, potem nie zawodziło jej ścisłe myślenie: umiała, łącząc cząstkowe informacje, kojarzyć fakty. Jej trud nie poszedł na marne. Nie wiem czy należy do grona czytelników powieści kryminalnych. Metody dedukcji godne mistrza w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych nie były jej obce. Nic dziwnego, że stała się bohaterką wieczoru podczas prezentacji IV tomu „Dzieci Holocaustu mówią”.
Dlaczego dopiero po czterdziestu kliku latach napisałam pierwsze wojenne wspomnienia – zapytał mnie Remigiusz Grzela. Pytanie to przed rokiem 2012 zadawałam nieraz sobie. Nie potrafiłam nigdy rozsądnie na nie odpowiedzieć. Gdyby wojnę przeżyła babcia Michalina, matka mojej matki, zrobiłabym to wcześniej na pewno. Ale Ona zginęła. Przyszedł rok 1989 – „otworzyłam się”. Przedtem wstydziłam się mojej przeszłości, naznaczonej bezradnością moich bliskich. I nie rozumiałam jej. Wolałam zapomnieć. Bieżące życie wymagało zaangażowania. Ale przeszłość umiała się upomnieć o swoje prawa… Choć ciągle łatwiej mi było spisywać i gromadzić cudze opowieści niż mówić własnym głosem o sobie. Aż odżył we mnie dawny czas.
Z reporterki współczesności zamieniłam się w reporterkę przeszłości.
Osiem lat życia, naszych późnych lat spędziłyśmy z Haliną Szostkiewicz przygotowując i wydając III i IV tom wspomnień „Dzieci Holocaustu mówią”. To były dla nas i dla autorów naszych książek pracowite i owocne lata.
Remigiusz Grzela starannie przygotował się do poniedziałkowego wieczoru. I znalazł „wspólny mianownik” wspomnień dzieci Holocaustu: samotność dziecka. Pytał nas o doznania samotności, o tej samotności odcienie. Pisze o samotności Ewa we wspomnieniu pod znamiennym tytułem ”Zostałam sama” Nam starszym od Ewy o dziesięciolecie mówienie o samotności ukrytego dziecka wydawało się luksusem. Pochłaniała nas walka o życie, towarzyszyły jej nasze myśli, uczucia i próby działania podejmowane na skraju życiowej przepaści.
Przypominając cztery tomy naszych wspomnień jeszcze raz zacytuję opinię Stanisława Brzozowskiego: „Co nie jest biografią, nie jest w ogóle”.
I moje „trzy grosze” ze wstępu do IV tomu „Dzieci Holocaustu mówią”:
„Co nie jest biografią, tego w naszych wspomnieniach nie znajdziecie”.
Warszawa 15 listopada 2012 r.