O kilku książkach, na które warto zwrócić uwagę - Wiktoria Śliwowska
Zacznę od dwóch prac, które wydane zostały w 2004 roku, ale mogły przejść niezauważone, ponieważ ukazały się w wydawnictwach specjalistycznych, zapewne w niewielkim nakładzie. Obie zafrapowały mnie swoją uczciwością i obfitością zgromadzonego materiału. Pozazdrościłam też autorkom, że – w przeciwieństwie do mnie, zajmującej się prawie wyłącznie wiekiem XIX – mogły swoim bohaterom zadać wiele pytań i porównać ich odpowiedzi z bogatą literaturą przedmiotu.
Mam na myśli mądrą książkę Małgorzaty Melchior zatytułowaną Zagłada a Tożsamośc. Polscy Żydzi ocaleni „na aryjskich papierach. Analiza doświadczenia biograficznego wydaną nakładem Wydawnictwa Instytutu Filozofii i Socjologii PAN oraz niewielką pracę młodej badaczki Joanny Nalewajko-Kulikov pt. Strategie Przetrwania. Żydzi po aryjskiej stronie Warszawy wydaną przez wydawnictwo Neriton i Instytut Historii PAN.
Małgorzata Melchior jest doświadczonym socjologiem, wnioski, jakie wyciąga z przytaczanych odpowiedzi swych licznych rozmówców na temat podwójnej tożsamości zawierającej polską i żydowską identyfikację i występujące rozróżnienia są niezwykle przekonywające. Zarówno wtedy, kiedy pisze językiem prostym i dla wszystkich czytelników zrozumiałym, jak i w rozdziale, w którym materiał opracowany został przez socjologa dla specjalistów, z użyciem specyficznej terminologii naukowej. Kiedy czytałam kolejne rozdziały – mając podobne do rozmówców doświadczenia – cały czas odczuwałam pełną zgodę z Autorką. Myślałam: tak, to prawda, tak właśnie było, tak się myślało i tak postępowało. Takie były – przy wszystkich różnicach – odczucia tych co przeżyli za murem, „na aryjskiej stronie”, owa nieustanna czujność: „Kto przyjaciel kto wróg?”, a także jej skutki po latach. Autorka pisze na ogół o ludziach dorosłych i podrostkach (zatrzymuje się na moim roczniku: 1931), polecam tę lekturę jednym i drugim oraz najmłodszym Dzieciom Holocaustu.
Podobnie książka o strategii przetrwania Joanny Nalewajko-Kulikov. Autorka (ur. 1976) studiowała na Uniwersytecie Warszawskim historię, ze szczególnym uwzględnieniem dziejów polskich Żydów w XX stuleciu, stosunków polsko-żydowskich i kultury jidysz; została następnie stypendystką i współpracownikiem ośrodka YIVO (Institute for Jewish Research) w Nowym Yorku, obecnie będzie wkrótce broniła rozprawy doktorskiej w Instytucie Historii PAN. Na podstawie licznych świadectw – zarówno opublikowanych jak i przez nią „wywołanych”, wydobytych od żyjących jeszcze świadków, podejmuje próbę opisania trudnego życia „po aryjskiej stronie”. Opisuje więc sposoby przetrwania, o czym mówią tytuły poszczególnych podrozdzialików opartych na klasyfikacji Emanuela Ringelbluma: „pod powierzchnią” i „na powierzchni”: Kryjówki. Problemy codzienności: aprowizacja i higiena osobista. Problemy niecodzienne: śmierć i narodziny. Reguły zachowania. Dokumenty. Mieszkanie, Praca itd. Potem analizuje, co umożliwiało i utrudniało identyfikację (dobry wygląd, znajomość języka i obyczajów), co pomagało przeżyć (różne rodzaje autoterapii psychologicznej), wreszcie skomplikowane relacje z otoczeniem, zarówno z Żydami jak i Polakami, ich stosunek do powstania w getcie. Autorka miała możność zapoznania się z pracą Małgorzaty Melchior i wieloma innymi w różnych językach, które wylicza w bibliografii, potrafi wszelako samodzielnie przetworzyć cudze doświadczenia w interesującą książkę, do której warto sięgnąć.
Dwie monografie, które do mnie przemówiły, bo stanowiły pewne podsumowanie moich własnych doświadczeń okupacyjnych i późniejszych kłopotów tożsamościowych, o czym sama piszę w książce o Ojcu (Puchatek. Rzecz w Wacławie Zawadzkim, Iskry 2006), wiążą się w jakimś sensie ze znakomitą książką profesora psychiatrii Marii Orwid, uczennicy Antoniego Kępińskiego, dla nas, Dzieci Holocaustu, naszej koleżanki z Krakowa, znanej psychoterapeutki, prowadzącej z grupą najbardziej potrzebujących warsztaty terapeutyczne. Książkę ujętą w popularną dziś formę rozmowy prowadzonej przez Katarzynę Zimmerer i Krzysztofa Szwajca i zatytułowaną Przeżyć i co dalej? (Wydawnictwo Literackie 2006) przeczytałam jednym tchem, co bynajmniej nie często mi się zdarza. Fascynująca jest i Autorka i jej bogate życie zawodowe i pozazawodowe: przyjaźń z elitą krakowską z Piwnicy pod Baranami, z Piotrem Skrzyneckim na czele, niezwykle ciekawa, pasjonująca praca wcale nie usłana różami, ale przecież pełna radości i satysfakcji pod każdym względem. Tworzenie kliniki dla młodzieży i dzieci, dążenie do zrozumienia ich odrębnych problemów. Badanie syndromu oświęcimskiego, a potem holocaustowego, znajdującego odbicie także w drugim pokoleniu. O wszystkich poruszanych tu sprawach chciałoby się usłyszeć i przeczytać więcej (między innymi o tym, o czym nie było mowy, choćby wedle spisu „O czym nie rozmawialiśmy” na stronie 338-341.) Ale nie tylko. Maria Orwid swoją postawą, dystansem wobec samej siebie, pasją życia i uprawiania zawodu, wymagającą miłością do młodych, brakiem zawiści i pragnienia odwetu – urzeka. Człowiek chciałby być choć trochę do niej podobnym! I radować się należy, że tacy ludzie byli w czasie „czarnej dziury” PRL-u, kiedy to wszystko tworzyła podobno „hołota dla hołoty”. Czternaście rozmów z Marią Orwid to prawdziwe lekarstwo na nasze udręczone dusze, które Pani Profesor tak dobrze rozumie. Znalazłam w tych rozmowach – których nie będę streszczać, bo każdy sam powinien do nich sięgnąć – także moją dobrą koleżankę ze szkoły prowadzonej w latach 1940-1942 przez mych Rodziców w warszawskim getcie, dr Hanię Meszównę, która przed laty zabroniła mi ujawniania jej prawdziwego nazwiska ze względu na antysemickie otoczenie. Zastanawiam się, czy syn Hani, o którym wspomina Autorka z sympatią, zna prawdę o dzieciństwie swojej Matki – przyjaciółki p. Marii? Problem „dzieci Holocaustu”, które do dziś mieszkają nadal w kryjówkach, znany jest dobrze Marii Orwid. Dla mnie jest to jedna ze strasznych tragedii „ostatecznego rozwiązania”. Jednakże rozmowy z Marią Orwid napawają – mimo wielu smutnych i dramatycznych epizodów w nich zawartych – optymizmem: skoro się przeżyło, to można wbrew wszystkiemu znaleźć swoje miejsce i maksimum satysfakcji, jakie daje poczucie spełnienia, choćby w mniejszej skali niźli się to udało naszej znakomitej koleżance.
Optymizmem – rzecz rzadka dla tego Autora – tchnie ostatnia wydana po polsku książka Henryka Grynberga zatytułowana Janek i Maria (Świat Książki 2006). Powstała ona na materiale pamiętników: Jana Kostańskiego pt. Szmuglerzy (Warszawa 2001), którego edycja przeszła niezauważona, podobnie jak Pamiętnika Marii Koper (Kraków 1993). Henryk Grynberg odnalazł autora pierwszej relacji w Australii, do której rodziny wyemigrowały w 1958 roku, przeprowadził z nim dziesiątki rozmów. Tekst drugiego dziennika, pisanego „by nie oszaleć” w chłopskiej stodole, powierzyła Grynbergowi córka Marii, która przekazała oryginał do Yad Vashem.
Henryk Grynberg na spotkaniu w Żydowskim Instytucie Historycznym w roku ubiegłym opowiadał, jak pracował – za zgodą pamiętnikarzy i ich dzieci – nad nadaniem tym wspomnieniom literackiego kształtu, uporządkowaniem chronologii, uzupełnieniem brakujących szczegółów, starając się jednocześnie niczego nie utracić z autentyzmu oryginałów, zachowując charakterystyczny język epoki, pewne jego niepoprawności, zmieniając „wyrazy i szyk zdania tylko tam, gdzie wymykał się sens”. Powstała zdumiewająca prawdziwością opowieść o przyjaźni dwóch rodzin – polskiej i żydowskiej, która przetrwała do dnia dzisiejszego i zapis „wspólnych doświadczeń i przeżyć polskiej Żydówki i jej przybranej polskiej rodziny” – zabytkowy szczątek „po dwóch kulturach, które w krótkim czasie jedna po drugiej zginęły”, jak pisze Grynberg we wstępie.
Na promocji Antka i Marii w ŻIH-u był też syn Jana Kostańskiego, który – sędziwy i schorowany – nie mógł już sam do Polski przylecieć. Syn opowiadał o Ojcu, o tym, jak na jego oczach powstawała pierwsza, wydana własnym sumptem angielska wersja pamiętnika, jak pracował Henryk Grynberg godzinami rozmawiając przez telefon, uściślając topografię i przebieg wydarzeń, nadając nowy kształt Szmuglerom, zaaprobowany przez ich autora. Historia przyjaźni dwóch mieszkających od dzieciństwa obok siebie rodzin – polskiej i żydowskiej – potem przedzielonych murem i utrzymujących się przy życiu dzięki szmuglowi, wielkiej miłości, która łamie wszystkie przegrody, ocalenia jednych przez drugich i wspólnym opuszczeniu Polski po wojnie w 1958 roku. Niemłody już syn Jana opowiadał o życiu obu rodzin w Australii, mówił nieźle po polsku, znał przeżycia ojca-Polaka i matki-Żydówki z opowieści, które w dzieciństwie wydawały mu się czymś zupełnie naturalnym, nie rozumiał wówczas ani ich grozy ani bohaterstwa, stanowiły przygodę przeżytą przez rodziców i ich krewnych. Co więcej, uważał, że obchodzenie Bożego Narodzenia z choinką, a potem świąt żydowskich z jarmułkami na głowach, Pesach i Wielkanoc raz następujące po sobie, innym razem przedtem, niekiedy niemal jednocześnie, jedne z pisankami, a drugie z macą – to rzecz naturalna w polsko-żydowskich rodzinach! Zrozumienie niezwykłości swojej wspaniałej Rodziny przyszło dopiero z wiekiem.
Ale nawet jeśli czytelnikowi nie było dane posłuchać obu panów – Grynberga i Kostańskiego – książka Janek i Maria nie pozostawi go obojętnym. I zgodzi się niewątpliwie ze słowami znakomitego pisarza utrwalającego krok po kroku, książka po książce, pamięć o swoim narodzie w chwilach Zagłady, iż: „Obie opowieści są przerażające, a jednak dodają otuchy i podtrzymują wiarę w najwyższe wartości ludzkie”.