Psychoterapia
Rozpoczęte w 1997 roku przez zespół terapeutów w składzie Maria Orwid, Ewa Domagalska-Kurdziel, Maria Kamińska, Katarzyna Prot, Łukasz Biedka spotkania grupowe o charakterze terapeutycznym dla członków naszego Stowarzyszenia, są obecnie, dwa razy w roku, okazją do polepszenia kondycji psychicznej i odnowienia przyjacielskich kontaktów.
Tak początki tych spotkań opisuje, zmarła w 2009 roku, kierowniczka grupy terapeutów Profesor Maria Orwid:
Skąd wziął się pomysł? Wziął się stąd, że po pierwszym programie badawczym, polegającym na wywiadach z dwudziestoma osobami należącymi do Stowarzyszenia oraz dwudziestoma osobami należącymi do II-go pokolenia ocalonych – okazało się, że właściwie wszyscy potrzebują swoistej pomocy terapeutycznej. Nie było to zresztą szczególnie odkrywcze, ponieważ w tzw. cywilizowanym świecie ocaleni i ich dzieci otrzymują taką pomoc już od lat 60-tych. Obecnie tzw. interwencja lub terapia kryzysowa stosowana jest u wszystkich grup, których udziałem były bardzo trudne a zwłaszcza ekstremalne przeżycia (ostatnio w Polsce po powodzi). Program nasz, mimo że wydawał się oczywisty, napotykał na bardzo duże trudności od początku. Opór stawiali sami koledzy ze Stowarzyszenia uważając, że chcemy ich w ten sposób wpędzić w patoogię. Opory stawiali również sponsorzy, nie chcąc uznać, że taka działalność wymaga finansowania, jeżeli nie chce się, aby członkowie Stowarzyszenia ponosili koszty. I wreszcie dzięki jednemu z dyrektorów Jointu, dr Zwi Feinowi, uzyskaliśmy dotację na program.
Pierwsze spotkanie odbyło się w Ryni (26 – 28 września 1997) przy okazji dorocznego zjazdu całego Stowarzyszenia. Wzięło w nim udział kilkadziesiąt osób zainteresowanych pogłębieniem wiedzy o sobie.
Jaki był początek? Na początku był chaos. Wszyscy mówili jednocześnie, było dużo niepokoju, niejasności. Ludzie nie umieli siebie nawzajem słuchać. Od tego czasu odbyliśmy już szereg spotkań grupowych. Stale uczestniczy w nich pięćdziesiąt, sześćdziesiąt osób. Muszę powiedzieć, że w całej mojej praktyce psychoterapeutycznej nie spotkałam tak dynamicznych i twórczych grup. Panuje tu atmosfera uczciwości intelektualnej, otwartości i wielkiej uwagi na drugiego człowieka. Powolutku udaje nam się realizować zamierzone cele: zmiany emocjonalne, tzn. z postawy „bycia ofiarą” w postawę bycia silnym, odpowiedzialnym człowiekiem. Coraz częściej spotykamy w naszych grupach takie przemiany. Wydaje mi się też, że grupy nasze stały się również mocnym oparciem dla ich uczestników a także terapeutów. Spotkania psychoterapeutyczne nauczyły nas (psychoterapeutów) bardzo wiele: przekonaliśmy się, że nie ma takiej szkoły terapeutycznej, która byłaby odpowiednia do rozwiązywania dylematów przeżywanych przez nas wszystkich. Nauczyliśmy się pluralizmu, elastyczności oraz pogłębiliśmy w znacznym stopniu nasz szacunek dla drugiego człowieka i jego dramatu.
Ciekawym zjawiskiem naszej wspólnej „przygody terapeutycznej” był fakt, że mimo iż zaproponowaliśmy różnym grupom różne tematy, które wynikały z wcześniejszych badań, takie jak: tożsamość, skłonność do depresji, lęki, poczucie osamotnienia i alienacji, relacje z dziećmi – okazało się, że wszystkie grupy w różnych konfiguracjach dyskutowały nad tymi samymi problemami. Znaczy to chyba, że tworzymy rzeczywistą wspólnotę psychologiczną. Zespół psychoterapeutyczny jest szczęśliwy, że może w tej wspólnocie uczestniczyć.
Istotnym tematem we wszystkich grupach był bardzo silny związek pomiędzy rodzicami i dziećmi, obarczony lękiem i obustronnym poczuciem winy. Na wniosek uczestników grup rozpoczęliśmy cykl osobnych spotkań dla par rodzic – dziecko. Spotkania te były fascynujące, przyczyniły się do uporządkowania terenu relacji. Te spotkania wygenerowały następny cykl i następną grupę, tzn. grupę 2. pokolenia. Spotykamy się już od jesieni 1998 roku co dwa miesiące. Grupa liczy dziesięć, piętnaście osób, uczestniczą także małżonkowie i dzieci, czyli 3. pokolenie. Spotykamy się w Krakowie. Uczestnicy grup przyjeżdżają z różnych miast kraju. Są to spotkania interesujące, oparte o wysoki poziom otwartości, życzliwości i wzajemnego zaufania.
Nie miejsce tu na szczegółowe omawianie tych spotkań, ale ich uczestnicy podkreślają, że czują się dobrze, bo mogą być „sobą” i nikt nie wymaga od nich modelowego zachowania „prawdziwego Żyda”. Stale wydaje mi się, że uczestniczę jakby w procesie powstawania nowej tożsamości europejskiej.
Prof. Maria Orwid
(kronika SDH nr. 7)