Skip to content

Czarny rok... Czarne lata... - Drugie wydanie - Halina Szostkiewicz

Wznawiamy publikację wspomnień wojennych prawdziwie niezwykłych. Ich niezwykłość polega na tym, że napisane zostały z chęci przekazania „sceny, której nie można zapomnieć” z okresu wojny. Nie są to więc ani sagi rodzinne, ani obszerne życiorysy ani opowieści o bohaterskich czynach wojennych. Impulsem ich powstania był apel redakcji „Polityki” i Stowarzyszenia „Dzieci Holocaustu” w Polsce ogłoszony w 1992 roku w związku z rocznicą Powstania w Getcie Warszawskim. Nadeszło 260 prac. Niektóre opublikowała „Polityka”. Znaczną część wydano w 1996 roku w formie książkowej pt. „Czarny rok… Czarne lata”, ale w niewielkim nakładzie. Pozostałe czekały w archiwum Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu na lepszy los. Książki tej od dawna nie ma w księgarniach. Obecnie pojawiła się możliwość drugiego jej wydania.

Przy okazji redaktorki zajrzały do tekstów nie opublikowanych poprzednio. Znalazły się wśród nich pozycje wartościowe, zasługujące na publikację. Powstał jednak problem objętości książki. Pierwsze wydanie liczyło 520 stron. Drugie nie powinno być obszerniejsze, jeżeli ma nadawać się do czytania. Podjęto kompromisową decyzję. Zrezygnowałyśmy ze wspomnień powtarzających takie fakty i przeżycia, które przedstawione zostały w sposób bardziej wyrazisty w pozostawionych tekstach. Dołączyłyśmy natomiast wspomnienia ukazujące inne obrazy wojennej rzeczywistości niż poprzednio opublikowane.

Wyłączyłyśmy też z nowego zbioru wspomnienia żydowskie, mając uzasadnioną nadzieję na wydanie ich w osobnej publikacji. I w ten sposób książka nabiera szczególnego waloru – jest opowieścią i lamentem żałobnym Polaków nad wojennym losem obywateli polskich, niezależnie od ich wyznania i pochodzenia.

Wydaje się, że mimo upływu tylu lat nadal jest społeczne zapotrzebowanie na wiedzę o wojnie, o zachowaniach ludzi i o sposobie przeżywania okropności wojny. A jeżeli takiego zapotrzebowania nie ma, to trzeba je pobudzić. Powody ku temu są co najmniej dwa. Jednym z nich jest budowanie rzeczywistego wizerunku polskiego narodu.

Ciągle w świecie panuje przekonanie, że Polacy, jako naród, charakteryzują się wyjątkowym antysemityzmem. Autorzy wspomnień wykazują, że przekonanie takie nie jest w pełni zgodne z rzeczywistością, zwłaszcza wojenną.

Jak w każdym społeczeństwie było i jest wśród Polaków wielu ludzi bez sumienia i moralności. Byli kolaboranci, szmalcownicy i złodzieje. Obawiali się ich nie tylko Żydzi, ale też wszyscy uczciwi ludzie a zwłaszcza ci, którzy byli zaangażowani w walkę z hitlerowskim okupantem.

Trzeba widzieć proporcje: uczciwych i przyzwoitych jest zawsze przeważająca większość, choć paradoksalnie są mało widoczni. To oni pomagali Żydom, niekiedy nawet wbrew swojemu wyuczonemu antysemityzmowi. Do zguby Żyda wystarczył jeden kryminalista. Do uratowania jednej osoby, jednego żydowskiego dziecka, potrzebnych było wielu ludzi, którzy ukrywali, zapewniali żywność, nocleg, wsparcie psychiczne i fizyczne. Obok nich byli inni, którzy ostrzegali, pomagali w razie zagrożenia, bądź choćby tylko milczeli. Tych wszystkich, których były dziesiątki, nie znamy i nie poznamy z żadnych dokumentów urzędowych. Ujawnić ich mogą tylko wspomnienia osobiste. Trzeba je upowszechniać, nawet zamglone upływem czasu. Pisali je ludzie już wiekowi. Tę „lepszą Polskę” należy wydobywać z przeszłości i jej obraz utrwalać, zwalczać siłę stereotypu.

Jest i drugi powód wydania polskich wspomnień z okresu wojny, może nie mniej ważny. Wojenne losy Polaków znane są jako podręcznikowa historia z pola walki na wielu frontach, bohaterstwo partyzantów i powstańców warszawskich, przeżycia z obozów hitlerowskich i sowieckich łagrów. O tym, jak żyło się ludziom pod okupacją faszystowską i radziecką nie wiele jest do przeczytania. Pamiętniki i wspomnienia wydane w latach powojennych są już dzisiaj mało dostępne i prawie zapomniane. Tymczasem to życie było najczęściej walką o przetrwanie, o zdobycie środków do życia, pieniędzy, żywności, odzieży i dachu nad głową. W miastach i na wsiach panowała bieda i głód, strach przed okupantem, który nie oszczędzał nikogo. I w tych właśnie wspomnieniach możemy przeczytać o biedzie, o trudnościach życia codziennego, o bezustannym lęku. I o kawałku chleba, którym dzielili się z pukającymi do drzwi głodnymi, żydowskimi dziećmi.

Życie „aryjskich” Polaków nie było tak bezwyjątkowo zagrożone, jak Żydów. Ale mało wiemy o tym, jak z samego tylko okrucieństwa okupantów ludzie ginęli na ulicach miast, wiejskich drogach, pobici, zastrzeleni, wtrąceni do obozów śmierci. Jak musieli się strzec Judaszy i jak reagowali na kolaborację z faszystami. Znamy tylko dane statystyczne o liczbie mieszkańców Polski, którzy nie przeżyli wojny. Rzeczywiste doświadczenia wojenne poznajemy czytając osobiste wspomnienia ludzi, którzy jeszcze je pamiętają.

Motywy, które skłoniły do napisania wspomnień i ich upublicznienia można dość łatwo odczytać. Wielu autorów dręczą wojenne wspomnienia, pisanie o nich jest formą terapii: „…obraz ten tak mnie prześladował, że musiałam przelać go na papier”. Wielu pragnie utrwalić pamięć szczególnie drogiej osoby, której dawno już nie ma, ale „żyje w mojej pamięci”.

Dla innych przekazanie obrazów wojny jest niemal obywatelskim obowiązkiem, żeby pamięć nie wygasła, bo: „tego nie wolno zapomnieć”. Dzięki autorom wspomnień widzimy utrwalone w ich pamięci obrazy ludzi wypędzanych z domów, z getta, tragiczne kolumny Żydów prowadzonych na śmierć do pobliskiego lasu i katowanych po drodze. Przypominają wygłodzone dzieci, maltretowane publicznie przez hitlerowskich oprawców. I od nowa przeżywają swoje poczucie bezradności, swoją bezsilność wobec przemocy. Niektórzy do dziś mają niespokojne sumienie, chociaż wtedy nic nie mogli pomóc.

Sprawy sumienia w istocie dotyczy wspomnienie o rozbawionej gawiedzi wokół „wesołego miasteczka” w Warszawie obok płonącego getta. O tej karuzeli właśnie opowiada, wtedy napisany, wiersz Czesława Miłosza:
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.

Wiersz nosi tytuł „Campo di Fiori” i przypomina, że rzymscy przekupnie nie odstąpili od swoich zajęć i radości po spaleniu tuż obok Giordana Bruna. To jakby uogólnienie, sugestia, że bezduszność, obojętność wobec obcego cierpienia jest cechą ludzką. Jest to i potępienie i oskarżenie. Ale też przestroga przed zapomnieniem:
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.

Autorzy wspomnień wzniecają osobisty bunt przeciw zapomnieniu historii losów polskich i żydowskich, wzajemnych stosunków dobrych i złych. Również dlatego bardzo wartościowe są opowiadania o przedwojennym sąsiedztwie i współżyciu społeczności polskich i żydowskich, nie są bowiem fikcją literacką. Pisane z nostalgią i przyjaźnią dla żydowskich kupcowych, krawców i kolegów z podwórka. I z potępieniem antyżydowskich wybryków. Z akcentowaniem wartości przenikania się kultur – mówiąc współczesną terminologią, i żalu, że tego bogactwa kultury już nie ma. Nie wszędzie zresztą istniała izolacja obu społeczności, w ubogich dzielnicach miast żyły blisko siebie i niemal przenikały się. Są autorzy, którzy nie widzą w Żydach „obcych”. Podkreślają, że to przecież Polacy, bo za takich się uważają, tak deklarują w spisach ludności i to jest ważne, chociaż wyznają religię mojżeszową. Jeden z autorów opisuje grupę Żydów prowadzonych do pracy. Gdy niemiecka eskorta nakazała im śpiewać, zaintonowali kujawiaka „Czerwone jabłuszko, przekrojone na krzyż”… Czy to nie Polacy?

Nie tylko dlatego zapewne ci, którzy donosili, „wydawali” ukrywających się Żydów i przyczyniali się do ich zagłady traktowani są jak „Judasze”. Z satysfakcją opisywane są przypadki ukarania okrutników przez partyzantów.

Są teksty o pomocy udzielanej prześladowanym. Nie są to przechwałki o bohaterstwie, chociaż życie tych, którzy ratowali Żydów było bezwzględnie zagrożone. A jednak wiele rodzin podejmowało ryzyko. Ukrywali znajomych i nieznajomych, dorosłych i dzieci, tak im nakazywało wewnętrzne przekonanie, że nie wolno postąpić inaczej. Mężczyzna przyniósł do domu małe dziecko. Żona nakrzyczała, że nie chce się narażać. On zawinął dziecko w chustę i poszedł. Więcej nie wrócił. A jedna z autorek pisze: „nie muszę się wstydzić za moich rodziców”.

Ratujący Żydów na pewno się bali. I pomimo strachu pomagali. „Ileśmy strachu przeżyli dzień w dzień, noc w noc. Słyszeliśmy lekki szmer i wszyscy gotowi byliśmy: czy uciekać, czy czekać; to było teraz nie do pomyślenia.” Są to szczególnie cenne wspomnienia. Pokazują, jak wielu ludzi uczestniczyło w walce o życie jednego żydowskiego dziecka, jednej Żydówki lub Żyda. I jakie pokonać przeciwności: gdzie spać, co jeść i skąd wziąć pieniądze, gdzie wysuszyć upraną odzież ukrywanych, żeby sąsiedzi nie widzieli. 0 tym wszystkim piszą, ponieważ boli ich oskarżanie Polaków o wrogość wobec Żydów. Boli niektórych, że nadal muszą ukrywać przed swoim środowiskiem wojenne doświadczenia. Bo istotnie antysemityzm nie należy tylko do przeszłości.

Ratowanie Żydów nie zawsze kończyło się pomyślnie. Niektórzy wracali do swoich, nie chcieli iść do lasu, do partyzantów, co – jak dzisiaj wiemy – nie gwarantowało bezpieczeństwa, bo wśród partyzantów nie brakowało antysemitów. Jeden z autorów pisze o utrwalonym przekonaniu, że Żydzi byli dla partyzantów niebezpieczni, bo złapani przez Niemców mówią wszystko, co wiedzą.

To wojenne bohaterstwo wykazywali ludzie różnych stanów społecznych. Można niektórych przypisać do inteligencji – nauczyciele, urzędnicy, lekarze. Ale były wśród ratujących ubogie rodziny robotnicze, drobnomieszczańskie i wiejskie. Zdarzali się ziemianie. Nawet warszawskie andrusy ukrywały na strychu żydowskiego chłopca. Zresztą to właśnie dzieci często były dostawcami żywności do getta i dzieci były odbiorcami.

Obozy koncentracyjne były miejscem kaźni dla wszystkich tam umieszczonych. Ale autorzy wspomnień obozowych, sami udręczeni, potrafili dostrzec i opisać, o ile bardziej dręczeni byli Żydzi. I nie przede wszystkim własne cierpienia uznali za te, które należy pokazać czytelnikom ich wspomnień.

Podobno cudze cierpienia nie bolą. To stwierdzenie, w świetle wspomnień wojennych napisanych przez tych obywateli polskich, których jednak słabiej dotykały prześladowania nazistowskie niż Żydów, okazuje się nie całą prawdą. Te wspomnienia pełne są własnego bólu autorów – i upokorzenia -odczuwanego wobec martyrologii niewinnych, znanych i nieznanych, dzieci i starców. Ten ból, odczuwany mimo upływu czasu, był głównym bodźcem do podzielenia się swoimi przeżyciami z czytelnikiem.

Cierpienie bezsilnych świadków przemocy to nie tylko współczucie. Mieści się w nim poczucie winy, współodpowiedzialności za tę przemoc. Czesław Miłosz napisał w 1943 roku przejmujący wiersz „Biedny chrześcijanin patrzy na getto”. Zadaje w nim pytanie: Cóż powiem mu, ja, Żyd Nowego Testamentu,
Czekający od dwóch tysięcy lat na powrót Jezusa?
Moje rozbite ciało wyda mnie jego spojrzeniu
I policzy mnie między pomocników śmierci
Nieobrzezanych.

Jan Błoński wiele lat po wojnie rozważał: „Nikt rozsądny nie może powiedzieć, ze Polacy – jako naród – brali w ludobójstwie udział. Co prawda odzywają się czasem takie głosy. I należy je spokojnie rozważyć, nie popadając w gniew – znak paniki. Uważam je wszakże – razem ze znaczną większością – za niesłuszne. Więc dlaczego mówić o ludobójstwie? O współ-winie? Odpowiem tak: współ-udział i współ-wina to nie jest to samo. Można być współ-winnym nie biorąc udziału w zbrodni. Najpierw przez zaniechanie czy przeciwdziałanie niedostateczne. A kto może powiedzieć, że było ono w Polsce dostateczne? Właśnie dlatego, że dostateczne nie było, składamy hołd i otaczamy czcią tych wszystkich, którzy to heroiczne ryzyko podjęli …”

Ten tom wspomnień z czasu II Wojny Światowej należałoby zatytułować – trawestując Miłosza i Błońskiego – „Polacy patrzą na Żydów”, ale pomijając przymiotnik „biedni”. Nie są i nie byli biedni autorzy tych wspomnień: Cierpieli razem z Żydami starając się nieść im pomoc, na równi z nimi odczuwali strach, upokorzenie bezsilności wobec przemocy i zapamiętali te doświadczenia. Wystawiają pomniki pamięci sąsiadom i przyjaciołom, tym którzy zginęli i tym którzy przetrwali wojenną gehennę. Nie są biedni. Ich dorobkiem jest pamięć.

Udostępnij:

Back To Top
Search