Pamięci osoby bardzo sercu mojemu bliskiej - Sabinki Szafir-Gilboa (1928-2008)
Zofia Banet
Coraz jest nas mniej – Dzieci Holokaustu, które cudem to piekło przetrwały. Słowo przetrwały nie jest adekvatne do naszego stanu, jako że ten ból i trauma nigdy nas nie opuszczą; trwa w nas, obarcza też naszych najbliższych. Ostatnio, ten padół ziemski, gdzie jedni mają prawo żyć…, a innym jest okrutnie odbierane opuściła Sabinka Szafir-Gilboa. Odeszła w dniu 25 stycznia 2008 r., od tych co ją kochali i szanowali.
Urodziła się w Warszawie, w dzielnicy żydowskiej, 8-go sierpnia 1928 r. Mieszkał a na ul. Mylnej 9. Ojciec – Uszer, pracował w administracji prasy żydowskiej. Matka Ita z domu Degenszajn, zmarła w 1934 r. na nerki. Ojciec zbiegł w 1941 r. do Związku Radzieckiego i słuch po nim zaginął. Siostra, starsza o 3 lata, zginęła w Warszawskim Getcie. Cała jej rodzina zamieszkała w Polsce została zamordowana. Ona sama ucie-kła z getta, nie doświadczając żadnej pomocy, musiała walczyć o swoje istnienie. Była na wsi służącą, pasła krowy.
Nie od razu, po zakończeniu okupacji hitlerowskiej, się ujawniła, ale w końcu odważyła się przyznać… Została umieszczona w krakowskim Domu Dziecka, w r.1946 lub 1947(?). Chętna do pracy, przecież przez cały ten okres zagłady była przyzwyczajona do pracy ponad siły. Czuła się szczęśliwa, że została wytypowana do pracy na kolonii letniej dla dzieci żydowskich w Gdańsku-Wrzeszczu. Świetnie się wywiązywała ze swoich obowiązków, mimo braku przygotowania pedagogicznego i w ogóle odpowiedniego wykształcenia. Pomagały jej w pełnieniu tego zaszczytnego obowiązku; spolegliwość, dobroć i niezwykłe poczucie odpowiedzialności.
Ja, podobnie jak i niektórzy z ocalałych, jeszcze przez 3 lata po wojnie nie ujawnia-łam się; nosząc w sobie to niepozbywalne… Nie chodziłam do szkoły i nadal, wykonywałam ciężką pracę aby istnieć; bo przecież trudno nazwać ten stan „konspiracji”, pełnią życia. Jednak mała tabliczka na frontonie budynku we Wrzeszczu że tu mieści się Komitet Żydów w Polsce i głosy dzieci przebywających tu na kolonii letniej, rado-śnie się bawiących, dokonał niesłychanego przełomu. Przestąpiłam próg tej placówki i złożyłam oświadczenie kim jestem. O perypetiach związanych z uznaniem mnie tym kim jestem nie miejsce tu pisać. Sytuację zmieniła p. Rapaport, która przyjechała z Warszawy. Dzięki jej ciepłu i energicznemu, szybkiemu działaniu, po kilku dniach zaczął się nowy etap mojego życia. Zostałam przyprowadzona na tę kolonię i przez tę mądrą działaczkę z Centralnego Komitetu Żydów w Polsce, przekazana, będącej w moim wieku (około 18 lat) wychowawczyni grupy maluchów, czyli Sabince Szafir. Prezentacja była krótka i najprostsza. Pani Rapaport oświadczyła: Sabinko, teraz Zosia będzie ci pomagać w pracy z grupą.
…To był moment przełomowy w moim życiu, a potem i mojej rodziny, którą założy-łam w 1953 roku.
Po zakończeniu kolonii letniej zostałyśmy obie pod koniec sierpnia 1947 r. skierowane do Domu Dziecka w Zatrzebiu i zaczęłyśmy „nadrabiać” 7-letnią przerwę w nauce. Nie było to łatwe i Sabina mimo, że bardzo zdolna przerwała naukę pod koniec szkoły podstawowej. Udało jej się w tym czasie, nawiązać kontakt z dwiema ciotkami; Edzią i Cesią, w Stanach Zjednoczonych. I to ją bardzo absorbowało.
Po przeniesieniu Domu Dziecka z Zatrzebia do Bursy w Warszawie na Jagiellońską 28, była jeszcze przez jakiś czas w Bursie. Następnie wróciła na wieś Mąkowarsko, w rzeszowskim, tej wsi w której przebywała w ostatnim okresie wojny i po niej. Byłam z nią wtedy również w kontakcie, odwiedzając ją tam. Tu urodziła syna i wyszła zamąż. Wyjechała z mężem i dzieckiem na Śląsk; mieszkali w Bytomiu. Niestety, nie było to udane małżeństwo i po kilku latach się rozpadło. W międzyczasie Sabina ciężko zachorowała. Musiała przebyć ciężką operację. Długo przebywała w szpitalu.
Zaopiekowałam się jej synkiem. Nie mogło małe dziecko być ze mną w Bursie. Oddałam go więc do Domu Małego Dziecka im ks. Gabriela P. Baudouina. Odwiedzałam go tu często i zabierałam podczas dni wolnych, do Bursy a nawet jeździł ze mną na studenckie wczasy. Nazywał mnie wtedy mama…
W roku 1954 ja i mój mąż Jerzy, ukończyliśmy studia i przenieśliśmy się do Wrocławia. Jerzy pojechał sam, ze skierowaniem z Ministerstwa Kultury do pracy w Teatrze Polskim, z dwojgiem dzieci; naszą półroczną córką Tamarą i 4-letnim Leszkiem. Ja zostałam w Warszawie, gdyż musiałam zarabiać; stypendium już nam nie przysługiwało, a pensji jeszcze nie otrzymywaliśmy. Przez kilka tygodni, Jerzy sam opiekował się dwojgiem dzieci. W międzyczasie stan zdrowia Sabinki się poprawił i ze Śląska przeprowadziła się do nas do Wrocławia. Jakiś czas mieszkaliśmy razem. Potem Sabinka zaczęła pracować w „Olginie”. Dostała mieszkanie w bardzo starym domu w którym brakowało elementarnych urządzeń sanitarnych. Mimo to bardzo dzielnie sobie radziła. Nigdy nie narzekała.
W roku 1957, kiedy został umożliwiony wyjazd z Polski, zdecydowała się na emigrację do Izraela. Jeszcze w Zatrzebiu nawiązała kontakt z działającą tam grupą Ha- Szomer ha-Cair; awangardową, młodzieżową organizacją syjonistyczną o kierunku lewicowym. Po przybyciu do Izraela, Sabinka była bardzo aktywna w partii, Poalej Syjon.
Nie było jej tam łatwo, pracowała bardzo ciężko fizycznie, mieszkała z dzieckiem w baraku. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności spotkała kolegę z Domu Dziecka, Artka Gelbluma, w Izraelu nazwisko zostało zmienione na Gilboa. Artek jest człowiekiem niezmiernie serdecznym, jest gotów każdemu pomagać w potrzebie. On też przeżył Holokaust w Polsce, i wyemigrował z Polski…. nielegalnie i jako zdecydowany syjonista z pełnym oddaniem poświęcił się budowie Państwa Izrael. Walczył w kolejnych wojnach o prawo do istnienia Państwa. Był ranny. Pracował w najtrudniejszych warunkach na terenie malarycznym w kibucu. Pobrali się i razem pokonywali wszystkie trudności. Artek usynowił Leszka, który w Izraelu przybrał imię Arie. Był dla niego niezmiernie opiekuńczym, wspaniałym ojcem. Oboje Sabinka i Artek byli cenieni bardzo wysoko w pracy zawodowej; pracowali na odpowiedzialnych stanowiskach. Byli też ogromnie zaangażowani w działalności społecznej. Sabina była ponadto ogromnie czynna w szerzeniu wiedzy o Polsce. Przez szereg lat prowadziła zajęcia w Muzeum Bojowników Gett Lochame(j) ha Getaot, przekazując młodzieży izraelskiej, szczególnie tym grupom, które wybierały się do Polski, wiedzę o kraju z którego pochodzi duża część Izraelczyków. Była do Polski, podobnie jak Artek, ogromnie przywiązana. Miałam sposobność, podczas mojego i Jerzego pobytu w Izraelu, być na takiej jej pogadance i ze zdumieniem stwierdziłam jak obszerną miała wiedzę i jak świetnie ją prezentowała, mimo, że nie ukończyła żadnych studiów w tym zakresie. To była piękna i pożyteczna działalność.
Przez cały czas od jej wyjazdu z Polski utrzymywaliśmy serdeczny kontakt. Po 1967 roku, kiedy blok wschodni, w tym i Polska nie utrzymywała z Izraelem stosunków dyplomatycznych, spotykaliśmy się w Rumunii, która nie zerwała z Państwem Izrael stosunków i w Berlinie wschodnim; ponieważ NRD nie miało uprzednio stosunków dyplomatycznych z Izraelem, więc nie było ze strony jej rządu tych restrykcji…
Kiedy stosunki dyplomatyczne zostały ponownie nawiązane, odwiedziliśmy dwukrotnie Izrael, najserdeczniej przez Sabinę i Artka goszczeni. Byliśmy dla siebie bliscy jak rodzina, której przecież nas pozbawiono. Kiedy nastała możliwość odwiedzenia Polski, z ogromną radością Artkowie korzystali z tej możliwości. Mieliśmy szczęście gościć ich wielokrotnie w naszym podwarszawskim domu. Te nasze wspólne pobyty to były dla nas zawsze niezwykłe święta. Sabinka i Artek – warszawiacy, cieszyli się Warszawą, odwiedzali Przyjaciół. Nasycali się bardzo im bliską polską sztuką. Podczas każdego pobytu dla podratowania zdrowia korzystali z ulubionego Ciechocinka. Niestety, stan zdrowia obojga; po przeżyciach okupacyjnych, ciężkiej pracy w Izraelu, szybko się pogarszał. Sabinka musiała poddać się operacji serca. Stan nie był jednak zadawalający. Pełna wiary w możliwości medycyny poddała się ponownej operacji. Po tej nastąpiła katastrofa; wylew w następstwie paraliż. Przez ponad 8 lat była zupełnie niesprawna. Nie władała połową ciała i nie mogła się poruszać. Życie spędzała na wózku, całkowicie uzależniona od pomocy zaangażowanej osoby. Przez 5 lat była to osoba z Polski. Artek był kilka razy ranny na wojnie, miał też wypadek w pracy, w tej sytuacji niebardzo mógł być jej pomocny. Wskutek wzrastających trudności wystąpiły u niego objawy demencji. W tej sytuacji Arie, umieścił ojca w Domu Opieki, w późniejszym okresie w innym domu również matkę. Trudno wyrazić ból jakim napawał mnie stan obojga… Bardzo często do nich dzwoniłam kiedy byli jeszcze razem w swoim domu. To zupełnie niesłychane, ale w ciągu tych ciężkich lat nigdy w rozmowach telefonicznych, nie narzekali… Przeciwnie, Sabinka zapewniała, że ćwiczy i… jest trochę lepiej. Podobnie Artek, który starał się rzeczowo odpowiadać na pytania, choć wyczuwało się trudności z jakimi się borykał.
W dniu 28 stycznia r.b., wskutek ogólnego wyczerpania organizmu Sabinki, ponadto zapalenie płuc, nastąpił kolejny wylew i paraliż drugiej połowy ciała.
Sabinka Szafir-Gilboa odeszła z tego świata na którym doznała tyle bólu. Pożegnali ją już nieliczni żyjący Przyjaciele, jak ona Dzieci Holokaustu, również grupa innych, którzy ją szanowali i cenili za dobro które czyniła.
Na smutną ceremonię pogrzebową, przywieziono Artka. On też porusza się już tylko na wózku. Nie jest też niestety w pełni świadom co się wokół dzieje… Od jakiegoś czasu przebywa w Szpitalu Geriatrycznym w Kiriat Benjamin. Sabinka pochowana jest na Cmentarzu Zur Shalom w Kiriat Bialik, blisko miejscowości Kiriat Chaim, gdzie przez szereg lat razem z Artkiem mieszkała. Tu gościnności i serca w Ich domu zaznało wielu ludzi. Obserwując bezinteresowną pomoc okazywaną Przyjaciołom, ale też wszystkim którzy się do nich zwrócili i pomocnej ręki potrzebowali, ma się prze-konanie, że Ona, podobnie Artek, żyła i pracowała aby służyć ludziom.
Byli dumni z osiągnięć Izraela i poświęcali mnóstwo czasu, aby swoich gości z Polski obwozić po kraju, zapoznawać ich z tym co tu dokonano, mimo permanentnego zagrożenia. Znani byli z bezinteresownej pomocy okazywanej emigrantom ze Związku Radzieckiego, którym było ciężko dostosować się do diametralnie innych warunków społeczno-politycznych i ekonomicznych w porównaniu z krajem z którego wyemigrowali. Mieli też Przyjaciół wśród ludności tubylczej-arabskiej, rozumiejąc wszelkie trudności związane z sytuacją tych, którzy tak jak oni mają świadomość potrzeby, konieczności pokojowego współistnienia.
Polska, kraj z którego się wywodzili była im serdecznie bliska. W okresie trudnym pod względem ekonomicznym starali się pomóc, w różny sposób Przyjaciołom z lat dzieciństwa i późniejszego okresu, bez różnicy pochodzenia, wyznania….
Ja i moja rodzina: Jerzy, Tamara i Maja straciliśmy osobę bardzo bliską, najserdeczniejszą. Sabinka miała bardzo trudne życie, znosiła trudy z godnością i odpowiedzialnością. Jeśli istnieje… jakiś drugi, lepszy świat to Ona znajdzie tam swoje miejsce.
Sabinko, Ty nie umarłaś tak całkiem bo istniejesz w pamięci, również i w sercach wielu ludzi których obdarzałaś swoją szlachetnością i dobrem. Byłaś dla mnie i Jurka siostrą, a dla naszej córki Tamary najdroższą ciocią.
Pozostaniesz z nami na zawsze…
Zosia
Warszawa, w kwiecień 2008.