Skip to content

Wspomnienia Eugieni Magdziarz

Nasza koleżanka ze Stowarzyszenia napisała interesujące wspomnienia które można przeczytać wchodząc na Internet na stronę:

http://jbc.jelenia-gora.pl/Content/5793/wspomnienia_eugenii_magdziarz.pdf

lub wpisując w Google imię i nazwisko Autorki.

Dla zachęcenia do czytania umieszczam na naszych stronach WSTĘP do ponad 50-cio stronicowego ciekawego tekstu:

Nie chcę pisać pamiętników, bo wydaje mi się, że pisać o swoich przeżyciach nie warto – i tak nie można pisać o wszystkim autentycznie, tak jak było. Będę się starała chociaż w minimalnej części oddać kilka szczegółów ze swojego życia. Jednak to, co napiszę, na pewno nie będzie życiorysem.

Zacznę od tego, że urodziłam się wbrew swojej woli, gdyż urodzenie dziecka, które w przyszłości ma być prześladowane tylko dlatego, że się właśnie urodziło, jest zupełnie zbyteczne.

Moje dzieciństwo do wybuchu II wojny światowej było takie, jak u tysięcy innych dzieci wychowanych w rodzinach robotniczych w mieście Łodzi, na Bałutach. Nic specjalnego się nie działo – było się po prostu dorosłym mając siedem lat. Najlepiej pamiętam z tego okresu swoje rodzeństwo, a więc dwie starsze siostry i czterech braci. Rodzeństwo miałam ładne, dobre i mądre. Najstarszy brat Szymek był nadzwyczaj dobrym synem dla swoich rodziców. Ojciec mój stale chorował na stawy, pomimo młodego wieku, a matka była stale zapracowana – prała, gotowała, robiła zakupy i z trudem wiązała koniec z końcem.

W okresie szkolnym miałam dużo koleżanek – byłam dziewczynką odważną i bez kompleksów. Chodziłam do szkoły przy ul. Południowej – była to szkoła dla dziewcząt żydowskich. Za to na podwórku nie było żadnego podziału na dzieci żydowskie i inne. Wszystkie bawiły się razem bez różnicy narodowości i pochodzenia. Oczywiście bardzo często padały słowa obraźliwe pod adresem Żydów z ust dzieci nieżydowskich, ale mnie osobiście to nie obrażało – w duchu zawsze sobie myślałam, że to głupie dzieci tak gadają i pokazywałam im w złości język. Raz tylko nie wytrzymałam i pobiłam się z chłopcem z niemieckiej rodziny, która miała skład masarski na naszej ulicy. On w swoich wyzwiskach nie przebierał i epitety pod adresem Żydów sypały się, że aż uszy więdły. Czym jest antysemityzm, to ja już wtedy dobrze wiedziałam. Nasz ojciec czytał na głos gazety o antysemickich ekscesach w Niemczech.

Potem tato pojechał do Zbąszynia i przywiózł ze sobą swojego młodszego brata, którego hitlerowcy wysiedlili do Polski za pochodzenie żydowskie. W październiku 1938 r. w Zbąszyniu powstał obóz przejściowy dla ok. 6 tys. polskich Żydów z Niemiec, których deportowano do Polski, skąd następnie część z nich została odebrana przez polskie rodziny; obóz został zlikwidowany 26 sierpnia 1939 r. Ten mój wujek miał – jak się okazało – żonę Niemkę i musiał się z nią rozejść, żeby tylko naziści zostawili ją w spokoju. Takie to były wtedy czasy.

Dorastałam i kiedy zdałam do siódmej klasy, zaczęły chodzić słuchy o wojnie. Moi rodzice bardzo martwili się – bali się tak samo, jak rodzice innych dzieci. W końcu nadeszło to straszne nieszczęście dla naszego narodu – wojna.

Rok szkolny rozpoczął się wraz z początkiem wojny. Nasz ojciec z braćmi poszli bronić ojczyzny – szli do Warszawy tak, jak szły setki tysięcy innych ojców i braci. Powrócili zawszawieni, brudni i bardzo nieszczęśliwi – tak samo, jak inni. Nie chcę przez to powiedzieć, że byli lepsi – po prostu najłatwiej mi opisywać najbliższe otoczenie, które dla mnie było jak najbardziej autentyczne.

Od samego początku wojny czułam w sobie straszny bunt i upór – jak na moje lata zadziwiający. Bałam się – tak jak wszyscy – hitlerowców, ale patrzyłam na nich nie jak na ludzi, tylko jak na dzikie bestie, wypuszczone z ogrodu zoologicznego. Nieraz potrafiłam stać i bezczelnie patrzeć na ich wstrętne gęby i słuchać ich wrzasków. Moim obowiązkiem było chodzenie po chleb. Nie raz stałam całą noc w kolejce i udawało mi się szczęśliwie dostać bochenek. Miałam wyjątkowe szczęście – nigdy mnie nie wyrzucano z kolejki. Poza tym Niemcy – pomimo dobrych nosów antysemickich – nigdy nie wywąchali mojego pochodzenia. Jednym słowem stałam się zaopatrzeniowcem całej naszej rodziny.

Przed świętami Bożego Narodzenia, moi rodzice postanowili przenieść się do mojej babci (matki mojej mamy), na wieś leżącą na terenie województwa kieleckiego. Nasz ojciec chciał ze swoim bratem i całą rodziną wyemigrować do Związku Radzieckiego, ale mama nie chciała o tym słyszeć. Nie mogła zostawić na pastwę losu swoich starych rodziców. Nie wiem, dlaczego mama nie lubiła Wschodu i bolszewików, natomiast ojciec z jak największą sympatią wypowiadał się o bolszewikach i Związku Radzieckim. Mama zawsze mówiła, że to niemożliwe, aby tak kulturalny naród jak Niemcy, mógł dopuścić się takich zbrodni. Moja mama była najbardziej naiwną kobietą, jaką znałam. Zawsze wierzyła w dobre intencje nawet najgorszych ludzi. Właśnie ta jej naiwność spowodowała, że zginęła wraz z ojcem i sześciorgiem mojego rodzeństwa…

A więc wyjechaliśmy na wieś do naszych dziadków. Najstarszy brat i młodsza siostra Małgosia zostali w naszym mieszkaniu w Łodzi. Prawdopodobnie zginęli w Auschwitz – zostali wywiezieni z getta łódzkiego.

Najstarsza siostra Lola mieszkała z mężem we Lwowie. Przyjechała do nas na wieś, w 1941 r., kiedy Niemcy napadli na Związek Radziecki. Jej mąż przeżył – był w Armii Radzieckiej, ale nie spotkaliśmy się po wojnie i nie wiedział, że ja żyję. Poszukiwałam go potem za pośrednictwem różnych organizacji, ale bez efektu. Lola zginęła w 1942 r. Ja byłam już wtedy we Wrocławiu [wówczas Breslau] i prosiłam ją, żeby do mnie przyjechała. Zginęła po drodze…

Po wojnie wybrałam się ze swoim mężem jej śladami, poszukiwałam jej u tych naszych znajomych, u których przebywała przez kilka tygodni, ale niewiele się dowiedziałam. Ci znajomi już nie żyli, a ich dzieci przypominały sobie tylko, że widziały moją siostrę – nawet dostrzegały jakieś podobieństwo między nami. Tak właśnie straciłam swoją najstarszą siostrę, która zginęła prawdopodobnie w łapance, albo ktoś ją rozpoznał i zadenuncjował u Niemców. Dwaj bracia zmarli na wsi – zachorowali na tyfus plamisty i zostali pochowani na cmentarzu we Włoszczowej. Rodzice i najmłodszy brat Wiktor oraz najbliższa rodzina mojej matki zostali wysiedleni we wrześniu 1942 r. do Włoszczowej * i stamtąd, wraz ze wszystkimi Żydami zamieszkałymi na terenie powiatu włoszczowskiego, zostali wywiezieni do obozu zagłady. Konkretnie nie wiem do jakiego – przypuszczam, że do Auschwitz, gdyż tam właśnie w tym czasie wywożono najwięcej Żydów.

Nie będę pisała o dalszej rodzinie, gdyż ich losy są losami milionów Żydów, którzy zginęli w hitlerowskich obozach zagłady. Nie będę zamykała opowieści o swoich najbliższych w tych kilku słowach – na pewno będę bardzo często powracała do nich w trakcie dalszych opisów.

Do pisania zachęciła mnie rozprawa francuskiego pisarza i filozofa – Jeana-Paula Sartre’a *, który bardzo trafnie pisał na temat Żydów. . Zgadzam się całkowicie z tym, co napisał o historii Żydów do 1957 r., ale co do jego dalszych rozważań na temat kwestii żydowskiej w socjalizmie, to mam pewne wątpliwości. Chociażby dlatego, że żyłam pracowałam w tym ustroju 28 lat, a moje otoczenie w przeważającej części nie znało i nie zna dotychczas mojego pochodzenia.

Na temat antysemityzmu w Polsce mam swoje wyrobione zdanie.

Uwagi:
* Getto we Włoszczowej zostało utworzone w 1940 r.; zlikwidowano je we wrześniu 1942 r.; większość Żydów wysłano do obozu zagłady w Treblince, kilkaset osób do obozu pracy w Sandomierzu, a kilkaset zamordowano na miejscu.
* Jean-Paul Sartre, Rozważania o kwestii żydowskiej, Warszawa 1957.

Udostępnij:

Back To Top
Search