Środa, 20 czerwca
Na Zjazd jadę w roli protokolantki. Mimo to, cokolwiek tu napiszę będzie moim subiektywnym odbiorem tego co widziałam, słyszałam i odczuwałam. Zatem proszę, nie miejcie pretensji, jeśli odebraliście coś inaczej i uznacie, że ja to przekręciłam. Postaram się być dokładna, ale z natury rzeczy wszystko, co przekażę w tym sprawozdaniu, będzie odzwierciedleniem moich wrażeń.
Kilkoro uczestników Zjazdu, startujących z Warszawy, spotkało się już na Dworcu Centralnym. Z Warszawy jechały też osoby, które przybyły z południa Polski, z Izraela i ze Szwecji. Do pociągu wsiedliśmy więc jako zwarta grupa przyjaciół, udających się na fajną wycieczkę. Podróż była długa – z Warszawy do Gdyni pociąg jedzie około 5 godzin, ale czas mijał nam szybko. Wędrowaliśmy między przedziałami, rozmawialiśmy o wszystkim i opowiadaliśmy dowcipy, w czym prym wiedli Lea Balint i Janek Karpiński.
W Gdyni przesiedliśmy się do autobusu, który dowiózł nas do Jastrzębiej Góry. Zjazd zorganizowano w ośrodku o dziwnej nazwie Drejk (potem dowiedziałam się, że poprzedni właściciel ośrodka był marynarzem, stąd nazwa pochodzi od nazwiska kapitana Francisa Drake’a – najsławniejszego pirata XVI wieku).
Długą, męczącą jazdę zatłoczonym i gorącym autobusem rekompensuje świeży powiew od morza i serdeczne przyjęcie przez organizatorów i uczestników Zjazdu, którzy dojechali tam wcześniej. Po zakwaterowaniu udaliśmy się na kolację podaną w formie tzw. szwedzkiego stołu. Rozmaitość sałatek i wędlin sprawiła, że prawie każdy zjadł więcej niż powinien. Wieczorem było ognisko. Płonął ogień, grała orkiestra, było piwo i kiełbaski. Wiele osób tańczyło. Młode duchem, sprawne fizycznie i przemiłe panie „Sprawiedliwe” też ruszyły w tany. Nie wnikam czy było to za sprawą piwa czy temperamentu. Tego wieczoru w małych grupkach prowadziliśmy nie kończące się rozmowy, miedzy innymi z naszymi gośćmi z Ukrainy. Co bardziej wytrwali pozostali na dworze do północy.
Orkiestra grała, a my tańczyliśmy do upadłego …
Janek Karpiński opiekuńczym ramieniem otacza Panie „Sprawiedliwe”
Czwartek, 21 czerwca
Następuje uroczyste otwarcie Zjazdu. Poranną sesję prowadzi Joanna Sobolewska, Wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia „Dzieci Holocaustu” w Polsce. Zebranych wita Przewodnicząca Zarządu Stowarzyszenia – Anna Drabik. Wita przybyłych „Sprawiedliwych”, gości z Ukrainy i ze Słowacji oraz wszystkich pozostałych uczestników. Szczególnie serdecznie wita Tomasza Miedzińskiego, Prezesa Stowarzyszenia Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej. Zwracając się do wszystkich mówi: „to wielka radość, że się znowu widzimy”. Minął rok, a w tym czasie cały Zarząd intensywnie pracował. Ania dziękuje naszym koleżankom z administracji, Zarządowi i tym wszystkim, którzy wnieśli wkład w działalność Stowarzyszenia. Dziękuje Oddziałowi Gdańskiemu, a w szczególności Michałowi Kusterskiemu i nieobecnemu z powodu choroby Andrzejowi Wróblewskiemu, za zorganizowanie Zjazdu w Jastrzębiej Górze.
Następnie nasza Przewodnicząca odczytała listę osób, które odeszły w ostatnim roku. Ich pamięć uczciliśmy minutą ciszy.
Jako pierwszy mówca wystąpił Boris Zabarko z Kijowa. Mówił po rosyjsku i bez tłumacza, więc nie wszystko udało mi się zanotować. W pierwszych słowach podziękował za zaproszenie na Zjazd, a następnie powiedział, że jutro przypada rocznica najtragiczniejszego dla ukraińskich Żydów dnia, jakim był 22 czerwca 1941 roku, kiedy Niemcy najechali na Związek Radziecki. W czasie wojny zginęło 1,5 miliona Żydów, co stanowiło 73% całej społeczności żydowskiej na Ukrainie. Spośród tych co przeżyli wielu wyjechało do Polski, Szwecji, Izraela i Stanów Zjednoczonych. Pozostało około 5 tys. osób, z czego około tysiąca należy do różnych organizacji i stowarzyszeń żydowskich.
Boris powiedział, że aby obalić fałszywy mit o tym, że na Ukrainie nie było Holocaustu, napisali i wydali książkę podobną do „Dzieci Holocaustu mówią„. Książka została przetłumaczona na angielski i na niemiecki.
Po Borisie głos zabrała przedstawicielka grupy, która przyjechała do nas z Bratysławy. Mówiła po słowacku. Z tego co zrozumiałam, gorąco dziękowała za zaproszenie na Zjazd i powiedziała, że na Słowacji mają dwa oddziały bratniego z naszym stowarzyszenia: w Bratysławie i w Koszycach. Prowadzą podobną działalność; co miesiąc się spotykają i na te spotkania zapraszają pisarzy i innych ciekawych gości. Organizują też Zjazdy. To dobrze, że wiemy nawzajem o sobie. Pani, której nazwiska nie udało mi się poznać, powiedziała, że miło popatrzeć, że żyjemy tu jak w rodzinie i że potrafimy się świetnie bawić. Co niektórzy mają jeszcze ochotę i siłę by tańczyć, co widziała na własne oczy na wczorajszym ognisku.
Po tym wystąpieniu Inka Sobolewska przywitała zaproszonego na Zjazd pisarza Pawła Huelle i poprosiła go o przedstawienie swojej twórczości oraz o opowiedzenie o słynnym procesie, jaki wytoczył mu ksiądz Henryk Jankowski.
Paweł Huelle zaczął od cytatu z Izaaka Babla, że będzie mówił krótko, ale za to smacznie. Nie zacznie od księdza prałata, ale na nim skończy. Jadąc na spotkanie z nami uświadomił sobie, że w tym roku ma dwie okrągłe rocznice: właśnie mija 20 lat od pierwszego wydania jego debiutanckiej powieści „Weiser Dawidek” i on sam wkrótce skończy 50 lat. Zapytany przez Prezydenta Gdańska co by chciał dostać z okazji 20-to lecia wydania tej tak ważnej dla miasta książki, odpowiedział, że chciałby spotkać się z jej tłumaczami (została przełożona na 15 języków) i to spotkanie rzeczywiście się odbyło.
Paweł Huelle napisał i wydał 8 książek. Są to kolejno:
- Weiser Dawidek (1987)
- Opowiadania na czas przeprowadzki (1991)
- Pierwsza miłość i inne opowiadania (1996)
- Inne historie (1999)
- Mercedes-Benz. Z listów do Hrabala (2001)
- Byłem samotny i szczęśliwy (2002)
- Hans Castorp w Sopocie. Zaginiony rozdział z „Czarodziejskiej Góry” (2002)
- Ostatnia Wieczerza (2007)
Ta ostatnia książka podobno ma równie wielu zwolenników, co przeciwników. Pojawia się w niej monsignore – postać, która przypomina księdza Henryka Jankowskiego, ale żaden sąd nie mógłby tego wykazać. Monsignore to w zasadzie odzwierciedlenie polskiego kleru in corpore.
Następnie Paweł Huelle opowiedział jak to się stało, że został pisarzem. W dzieciństwie chciał być malarzem. Rodzice posłali go na lekcje rysunku, ale po jakimś czasie nauczyciel uczciwie powiedział, że artystą to on nie będzie. Miał wówczas 16 lat i zrozumiał, że nawet jeśli się coś bardzo chce, to owe coś może okazać się nieosiągalne. Po szkole poszedł na polonistykę, ale ostatecznie przyczyną rozpoczęcia kariery pisarskiej był Stan Wojenny. To wtedy napisał pierwszą powieść, która jednak nigdy się nie ukazała. Zdaniem Autora nie była najlepsza. Okazało się jednak, że tak w ogóle, to potrafi pisać. I właśnie wtedy zaczął pisać „Weisera„. Książkę dedykował synowi Juliuszowi, który teraz ma 27 lat. To była opowieść o świecie, który powoli znikał. Autor chciał przekazać synkowi obraz świata, którego w jego życiu już nie będzie.
„Ostatnia wieczerza” jest dedykowana jednemu z profesorów Uniwersytetu Gdańskiego. Paweł Huelle mówił też o innych swoich książkach. Najbardziej lubi „Castorpa„. Jest to opowieść o bohaterze powieści Tomasza Manna „Czarodziejska Góra„, który po latach wraca do Gdańska. Mamy więc do czynienia z postacią literacką, która z jednej powieści trafia do drugiej, napisanej przez innego autora.
A teraz o księdzu Jankowskim. „To był proces polityczny – mówił Paweł Huelle – wytoczony mi przez LPR”. Poseł Strąk ze Słupska zwołał konferencję prasową na temat artykułu z „Rzeczpospolitej”, w którym pojawiły się określenia, że prałat przemawia jak „gauleiter, gensek, a nie jak kapłan”. Następnie grupa posłów zgłosiła do prokuratury „podejrzenie o popełnieniu przestępstwa”. W Warszawie wniosek odrzucono i sprawę odesłano do Gdańska. Świadkiem Pawła Huelle był rzecznik prasowy Gminy Żydowskiej w Gdańsku – Mieczysław Abramowicz. Zarzut: „naruszenie dóbr osobistych”. Przybyłe na rozprawę „moherowe berety” były tak agresywne, że ani świadkowie, ani podsądny nie mogli wejść na salę sądową. Prezes Sądu odmówił wszelkiej interwencji. Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał Pawła Huelle i nakazał przeprosiny. Pisarz się odwołał i tym razem wygrał. Wówczas miejscowy szmatławiec nazwał go „gdańskim pisarzem żydowskim”. Kiedy indziej zaliczono go do grona pisarzy kaszubskich. Jednak ani jedno, ani drugie nie ma nic wspólnego z prawdą.
Teraz nastąpiły pytania, głownie o „Weisera Dawidka”:Zofia Radzikowska: „dlaczego Pan czuł, że Dawidek i jego świat musi zniknąć?”
Odpowiedź: „Ważnym elementem życia i książki jest pejzaż mojego życia. Dopiero kiedy dorosłem, zrozumiałem że nastąpił całkowity zanik życia żydowskiego w Polsce. Postać Weisera była dla mnie symbolem – elementem tego, co kiedyś było.”
Danuta Lis: „Czy nigdy nie miał Pan ochoty wyjechać z Polski?”
Odpowiedź: „Raczej nie.”
Piotr Sztyma: „Czy Dawidek jest Żydem?”
Odpowiedź: „to nie jest jednoznaczne. Mógł być adoptowany.”
Zofia Kusterska: „Dziękuję Panu za powieść „Mercedes – Benz„.
Po tym nastąpiła przerwa na kawę i inne napoje, wystane w długiej kolejce i kupione za „ciężkie pieniądze”.
Po przerwie wysłuchaliśmy i obejrzeliśmy prezentację pt. „Wojenne losy Żydów gdańskich„, przygotowaną przez Mieczysława Abramowicza. Popłynęła opowieść o społeczności zamieszkującej Gdańsk w latach 1920 – 1939, w czasie wojny i po jej zakończeniu. Otóż przed wojną na 600 tys. obywateli na terytorium miasta Gdańska mieszkało 11 tys. Żydów i wielu obywateli polskich narodowości żydowskiej. Zważywszy, że z Gdańska łatwo było wyjechać do Ameryki czy Palestyny, należy tę liczbę pomnożyć przez 3, a nawet 4. Zatem w momencie wybuchu wojny w Gdańsku było około 40 tys. Żydów. Stanowili dwie grupy – zasymilowani, mówiący po niemiecku, co piątek uczęszczający do synagogi przy ul. Bogusławskiej, oraz Żydzi ortodoksyjni, kultywujący wschodnie obyczaje, mówiący w jidysz i uczęszczający do synagogi we Wrzeszczu.
Od lat 30-tych w Gdańsku było gimnazjum żydowskie. Ukazywało się 30 tytułów prasy żydowskiej – część z nich była w języku niemieckim, część w jidysz oraz po hebrajsku, ale także po rosyjsku i po polsku. W Gdańsku był też zawodowy teatr żydowski. Niestety, 28 maja 1933 roku w wyborach do senatu wolnego miasta Gdańska wygrała NSDAP. Wprowadzono antyżydowskie i antypolskie przepisy. Zamknięto wszystkie notariaty żydowskie, napadano na sklepy, atakowano ludzi i synagogi. Weszła w życie ustawa o wypieraniu emigrantów żydowskich. Część pieniędzy (1/4) z wymuszonej sprzedaży majątku żydowskiego przeznaczono na pokrycie kosztów emigracji biednych Żydów. Dzieci wysłano do Londynu, gdzie przetrwały wojnę. Niemcy rozebrali synagogę w Gdańsku, a jej wyposażenie udało się uratować i przewieźć do Nowego Jorku.
Kiedy 1 września 1939 roku władzę w mieście przejęli Niemcy, poprzednio uzgodnione z Gminą Żydowską umowy były honorowane. W spichlerzu „Czerwona Mysz” utworzono getto. Pod koniec wojny w pobliskim Stutthofie zamordowano między innymi wielu Żydów węgierskich i polskich, głównie tych z Gdańska. Z 44 osób, które przeżyły wojnę w getcie „Czerwona Mysz”, nikt w Gdańsku nie został. Kilkoro Żydów z Gdańska znalazło się na pokładzie statku „Exodus”. Warto dodać, że w lipcu 1947 roku brytyjskie okręty wojenne zatrzymały u wybrzeży Palestyny ten statek z 4,5 tys. żydowskich uchodźców na pokładzie. Statek został zmuszony do zawrócenia do portu w Marsylii, skąd popłynął do Hamburga, gdzie miejscowa policja zmusiła pasażerówów do jego opuszczenia.
Na tym skończyła się prelekcja Mieczysława Abramowicza i nastąpiły pytania.Krystyna Nowak: ” czy w Gdańsku są cmentarze żydowskie?”
Odpowiedź: „są dwa – oba teraz odbudowywane. Kiedyś zostały sprzedane władzom niemieckim, jednak ich dewastacja nastąpiła po wojnie. Z cmentarza na Chełmnie zginęło wiele macew.”
Krystyna Nowak: „czy żydzi byli kiedyś we władzach miasta Gdańska?”
Odpowiedź: „tak, byli członkami senatu.”
Jesteśmy już dobrze dokształceni na temat społeczności żydowskiej zamieszkującej wybrzeże, a trzeba przyznać, że bardzo nam tej wiedzy brakowało, tymczasem jest jeszcze jeden „rodzynek”.
Jarosław Drozd promuje swoją książkę pt. „Społeczność żydowska w Gdyni w okresie międzywojennym„. Pan Drozd jest historykiem. Przez 7 lat prowadził badania, w wyniku których odnalazł członków tej społeczności i ich potomków rozsianych po całym świecie. Ku obopólnemu zadowoleniu skontaktował ze sobą 35 osób.
Historia Żydów w Gdyni datuje się od roku 1928, kiedy zameldował się tam pierwszy obywatel narodowości żydowskiej. W 1938 roku stały meldunek miało już 5 tys. Żydów. W książce jest dużo starych i nowych zdjęć. Z całym przekonaniem rekomenduje ją Michał Samet, przewodniczący Gminy Żydowskiej w Gdańsku, który przy tej okazji dziękuje panu dr Jarosławowi Drozdowi za ogrom pracy wykonanej na rzecz społeczności żydowskiej.
Na tym zakończyła się część „dydaktyczna” Zjazdu i po obiedzie nastąpiła część robocza. Podzieliliśmy się na dwie grupy i przy pomocy naszych przyjaciół psychoterapeutów rozmawialiśmy na temat:
- Trudnych wyborów i tożsamości drugiego pokolenia, z udziałem Katarzyny Zimmerer i Krzysztofa Szwajcy oraz
- Przezywania obcości „Ja – inny, obcy, nie-swój” z udziałem Anny Dodziuk i Barbary Weigl.
Uczestniczyłam w zajęciach pierwszej grupy i muszę przyznać, że byłam pod silnym wrażeniem przeżyć, które były udziałem naszych koleżanek i kolegów. Moim skromnym zdaniem, to właśnie podobieństwo naszych losów sprawia, że garniemy się do siebie. Chcemy się spotykać i chcemy ze sobą swobodnie rozmawiać o tym, co nam w duszy gra.
Po kolacji wysłuchaliśmy koncertu Andre Ochodlo z zespołem, który pięknie śpiewał zarówno po polsku, jak i w jidysz.
Piątek, 22 czerwca
Po śniadaniu zabieramy suchy prowiant i parasolki, dzielimy się na dwie grupy, wsiadamy w autokary i jedziemy zwiedzać: Trójmiasto i Szwajcarię Kaszubską.
Piątek, to był jedyny dzień w czasie naszego pobytu na Wybrzeżu, kiedy prawie cały czas padało. Jestem w dużej grupie (dwa autokary) osób pragnących zobaczyć Kaszuby. W moim autokarze przewodnikiem jest Michał Kusterski, a w tym drugim Zofia Kusterska, oboje tutejsi, z Wejherowa.
Nazwa Kaszuby (Cassubia) pojawiła się po raz pierwszy w bulli papieża Grzegorza IX z 1238 roku, natomiast nazwa Szwajcaria Kaszubska dopiero pod koniec XIX wieku.
Z Jastrzębiej Góry jedziemy przez Karwię do Krokowa, gdzie zwiedzamy zamek, w którym mieści się Fundacja Europejskie Spotkania, Kaszubskie Centrum Kultury. Fundacja powstała na mocy porozumienia między władzami Gminy Krokowa, a rodziną uprzednich właścicieli obiektu – von Krockow, obecnie zamieszkałą w Niemczech. Następnie jedziemy nad jezioro Żarnowieckie, gdzie podziwiamy największą w Polsce elektrownię szczytowo-pompową i z daleka widzimy smętne resztki po marzeniu o elektrowni jądrowej. Stamtąd jedziemy przez Wejherowo do Kartuz, gdzie zwiedzamy XIV-wieczną kolegiatę zakonu Kartuzów.
Pojezierze Kaszubskie
Uczestniczki wycieczki – dwie Teresy i Ewa
Na naszej trasie są jeszcze tajemnicze Kamienne Kręgi w Węsiorach, gdzie idziemy na długi spacer, który prowadzi do kolejnych kopczyków – kurhanów. Pionowo ustawione kamienie świadczą o pozostałościach grobów celtyckich. Kilka osób dotyka kamieni w nadziei na cudowną pomoc w trapiących ich dolegliwościach.
To jest ostatnia atrakcja całodziennej wycieczki. Wracamy do Jastrzębiej Góry, ubieramy się odświętnie, by uczestniczyć we wspólnej uroczystej kolacji szabasowej. Niestety, menu tej kolacji nie budzi naszego entuzjazmu.
Sobota, 23 czerwca – Zakończenie Zjazdu
W programie są przewidziane wystąpienia Maszy Kowalskiej i Joanny Sobolewskiej, które opowiedzą o bardzo ważnych wydarzeniach ostatniego roku.
Głos zabiera Przewodnicząca Zarządu Stowarzyszenia – Anna Drabik. Dziękuje uczestnikom za to, że mogliśmy być razem i zapowiada krótkie relacje członków Zarządu, którzy powiedzą o tym, czym się zajmują.
Przed tym jeszcze głos zabierze pan Tomasz Miedziński, Prezes Stowarzyszenia Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej.
Pan Tomasz Miedziński dziękuje za zaproszenie na Zjazd. Po 8 latach działalności jest to jego pierwsze osobiste spotkanie ze Stowarzyszeniem „Dzieci Holocaustu” w Polsce. Tymczasem, zawsze kiedy występowaliśmy w różnych sprawach razem, odnosiliśmy sukcesy.
Dalej mówił: „walczyliśmy o to, aby „Dzieci Holocaustu” uznać za osoby represjonowane w czasie wojny i część z nich dostała uprawnienia kombatanckie. Dotyczyło to także Sybiraków. Naszym największym sukcesem było uzyskanie Claimsa dla „Dzieci Holocaustu”. Niestety, kwota jaką otrzymują, to tylko polowa tego, co przyznano Żydom w tzw. krajach zachodnich. Dopiero ostatnio uzyskaliśmy około 20% podwyżkę. W tej sprawie Claims Conference jest przez nas stale nękane. Wysłaliśmy do nich wspólnie z ZUS koszyk kosztów utrzymania emeryta w Polsce.
Na wniosek Kierownictwa SDH dwie osoby dostały medale honorowe Powstania w Getcie Warszawskim. Wspólnie organizujemy uroczystości rocznicowe, składamy wieńce zarówno przed Pomnikiem Bohaterów Getta, jak i przed Pomnikiem Nieznanego Żołnierza.
Jesteśmy organizacją ludzi wymierających. Nasza średnia wieku, to 83 lata. W naszej organizacji są cztery grupy: dwie, to przechowani na aryjskich papierach, Sybiracy i kombatanci wojenni. Co będzie dalej z tą organizacją? Czy mamy włączyć się do organizacji polskich? No nie, bo nie po to kiedyś ponad 700 Żydów kombatantów z nich wyprowadziliśmy. Może warto powołać Kongres Żydów Polskich z wydzielonymi w nim grupami? Ale nie wchodzi w grę łączenie się z Gminą Żydowską, ponieważ jesteśmy organizacją świecką. Na naszym Zjeździe zostaliśmy upoważnieni do rozmów z innym organizacjami żydowskimi, w tym z SDH. Nam środków finansowych starczy jeszcze na 1,5 lub 2 lata działalności. Sprawa powołania „Kongresu” jest otwarta.”
To były słowa i myśli pana Tomasza Miedzińskiego, które udało mi się zanotować.
Następnie przewodniczące Oddziałów krótko opowiadały o swojej działalności. Ich wystąpienia w znacznej mierze pokrywały się ze sprawozdaniami zamieszczonymi w „Kronice”.
Wystąpiły kolejno: Ela Lesiak z Krakowa, Krysia Nowak z Wrocławia, Ewa Tomczyńska i Kasia Andrejew z Łodzi. Nie było Andrzeja Wróblewskiego z Gdańska, czyli z Oddziału, który zorganizował nasz Zjazd.
Po tych prezentacjach wystąpiła Masza Kowalska, która opowiedziała wzruszającą historię odnalezienia po 65 latach rodziny w Izraelu. Ta sprawa jest szeroko opisana w „Kronice”, a także na naszej stronie internetowej.
Teraz przyszła kolej na informacje udzielane kolejno przez członków Zarządu SDH. Jako pierwsza wystąpiła Jadwiga Hofmokl, odpowiedzialna za finanse Stowarzyszenia. Mówiła o zdobywaniu środków finansowych na programy edukacyjne, na psychoterapię, Zjazdy itp. Wszystko musi być dobrze udokumentowane i stale trzeba utrzymywać pewną rezerwę finansową. Podsumowaniem tej działalności było sprawozdanie Komisji Rewizyjnej SDH, odczytane przez członka Komisji i zaakceptowane przez uczestników Zjazdu.
Wiceprzewodniczący Zarządu Stowarzyszenia „Dzieci Holocaustu” w Polsce – Tomasz Prot, powiedział, że wspomaga Przewodniczącą, prowadzi korespondencję e-mailową Stowarzyszenia i redaguje stronę internetową.
Teresa Lantner, sekretarz Zarządu Stowarzyszenia, zajmuje się pozyskiwaniem grantów, prowadzi korespondencję z Claims Conference, a ponadto robi wszystko to, co w danym momencie jest do zrobienia. Dzięki biegłej znajomości angielskiego, często pełni rolę tłumaczki.
Agata Bołdok, członek Zarządu, utrzymuje kontakt z Fundacją im. Maksymiliana Kolbego, która organizuje i finansuje wyjazdy członków Stowarzyszenia do Niemiec, a także dopłaca do wyjazdów do sanatorium i na wczasy. Innym źródłem finansów na ten cel jest Gmina.
Janek Karpiński, członek Zarządu, jest odpowiedzialny za opiekę i kontakty ze „Sprawiedliwymi”. To on uaktualnia listy osób, do których wysyłamy kartki z życzeniami świątecznymi, a także paczki świąteczne. Ich dystrybucją kieruje osobiście.
Ania Pliszka, członek Zarządu, po pierwsze powiedziała, że jej zdaniem klimat tego Zjazdu jest zupełnie wyjątkowy, bo przyjechali do nas przyjaciele prawie z całego świata. Ona sama w Zarządzie stara się rozwiązywać drobne problemy związane z pomocą naszym „Sprawiedliwym”.
W tym miejscu wystąpiła Pani Jadwiga Gawrych, jedna z czterech Pań „Sprawiedliwych”, które przyjechały na Zjazd. W imieniu swoim i pozostałych Pań podziękowała za zaproszenie oraz za całoroczną troskę, serdeczność i pamięć.
Następnie Ania Drabik opowiedziała o nieocenionych zasługach Joanny Sobolewskiej dla Stowarzyszenia. Jej zasługą jest także strona merytoryczna tegorocznego Zjazdu.
Inka Sobolewska powiedziała, że ogromnie ważnym wydarzeniem w tym roku było pośmiertne przyznanie medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata dyrektorce Domu Dziecka im. ks. Baudouina, Marii Wierzbowskiej, oraz państwu Walerianowi i Anastazji Sobolewskim, którzy zastąpili Jej Rodziców. Medale przyznaje instytut Yad Vashem w Jerozolimie.
Teraz nastąpiły podziękowania za Zaproszenie na Zjazd. Jako pierwsza glos zabrała kombatantka Magda Wyszyńska, która powiedziała, że jest z nami związana uczuciowo. Z kolei wystąpił Borys Zabarko, który dziękował za danie mu możliwości udziału w Zjeździe i za uroczysty szabat, który pokazał, że Hitlerowi nie udało się całkowicie zniszczyć narodu żydowskiego. Wyraził zadowolenie ze spotkania z gośćmi z Izraela, Szwecji, Holandii, Danii i Słowacji, przybyłymi na nasz Zjazd. Problem zachowania pamięci o Holocauście jest bardzo ważny. Im jest nas mniej, tym więcej pojawia się rewizjonistów, którzy zaprzeczają oczywistym faktom. Nawet Żydzi amerykańscy mówią, że na Ukrainie Holocaust nie był taki, jak gdzie indziej. Na pożegnanie życzę Wam wszystkiego najlepszego i dziękuję za tłumaczenie. Warto zauważyć, że w roli tłumaczki wystąpiła sama Ania Drabik.
Jako ostatnia mówiła Kasia Meloch. Opowiedziała o losach III tomu „Dzieci Holocaustu mówią”. Za opóźnienia winny jest (?) prof. Rotfeld, bo za długo zwlekał z dostarczeniem materiału, który obie panie redaktorki – Kasia Meloch i Halina Szostkiewicz, chciały w tym tomie umieścić. Kasia zapewniła, ze w najbliższych tygodniach przekaże do Stowarzyszenia CD z całą książką. Podziękowała współuczestniczkom grupy psychoterapeutycznej, że omal gremialnie dostarczyły do niej materiały.
Tak zakończył się XVI Zjazd Stowarzyszenia „Dzieci Holocaustu” w Polsce.
Notowała i na podstawie tych notatek wszystko to opisała
Aleksandra Kopystyńska